Dom, w którym możesz odetchnąć
Rozmowa z Lilą Cichy, gospodynią Stawu Otwartego
Dwadzieścia minut od centrum Warszawy, nad spokojną wodą stoi stary dom z drewnianych bali. Tutaj dzień zaczyna się późno, w urlopowym rytmie.
Kiedy tutaj przyjeżdżasz, wszystko zwalnia, bo czujesz się jak na Mazurach, ale nie umęczyłeś się kilkugodzinną drogą w aucie. Latem jest słonecznie i spokojnie, zimą przytulnie i ciepło, a kawa zawsze parzy się powoli.

Staw Otwarty to dom gościnny, który nie obiecuje perfekcji. Zaprasza do prawdy – o sobie, o odpoczynku, o tym, jak bardzo potrzebujemy wyciszenia, snu i regeneracji.
Z Lilą Cichy, gospodynią tego miejsca, rozmawiamy o trudnej sztuce odpuszczania, o tym, co naprawdę oznacza gościnność i o kawie, którą dobrze pić powoli, a najlepiej w Slowpresso.
--------------
To miejsce ma w nazwie „staw”, ale dla wielu gości równie ważne jest to, co dzieje się „w domu”. Jak wygląda zwykły dzień w Stawie Otwartym?
Większość naszych gości przyjeżdża tu, żeby odpocząć. I to widać. Dzień zaczyna się późno, rzadko dostaję wiadomości przed dziesiątą. Goście chcą się u nas zregenerować. Śpią, leżą na pomoście nad wodą, siedzą na werandzie, patrzą na staw przez okno w kuchni robiąc śniadanie, słuchają dźwięków. To wszystko tutaj jest inne: odgłos nagrzewającego się kaloryfera, skrzypiące schody, ptaki, komary, pluskające ryby. Świat w wersji nieprzefiltrowanej. I chyba właśnie tego teraz wszyscy szukamy.

Wspomniałaś o wodzie. Jaką rolę odgrywa w codzienności Stawu?
Ogromną. To ona robi ten klimat. Rano — pierwsza rzecz, jaką widzisz z pomostu. Wieczorem — koisz myśli leżąc w zewnętrznej wannie lub saunie nad brzegiem stawu. Latem można pływać, zimą morsować, wypić kawę machając nogami z pomostu. Ale ta woda to też nasz największy koszt, największa ilość pracy, trosk i odpowiedzialności. Trzeba ją nieustannie czyścić, dbać, żeby nie pojawiały się glony. Trzeba się nią zajmować cały czas. Serio, często jej stan spędza mi sen z powiek. Szczególnie, kiedy od dłuższego czasu mam suszę hydrologiczną i poziom wody spadł o jakieś 2 metry.

Jacy ludzie przyjeżdżają do Stawu Otwartego?
Bardzo różni, ale - odpukać - mam szczęście do gości. Najczęściej to warszawiacy zmęczeni pędem życia. Bliskość miasta sprawia, że ludzie przyjeżdżają tu często pracować. Z laptopem, lub bez samotnie albo w grupie na pracę koncepcyjną. Goście przyjeżdżają też świętować różne rocznice i rodzinne wydarzenia. Często są to też kobiety, koleżanki, które chcą na chwilę wszystko odpuścić. Albo pary szukające wspólnego czasu bez rozpraszaczy... Są grupy przyjaciół. Mamy też gości, którzy wielokrotnie wracają, moja największa duma! Bywamy scenerią do filmów, sesji zdjęciowych lub ślubnych. Odwiedzają nas też grupy na warsztaty lub integracje firmowe. Pomaga nam bliskość Warszawy i to, że jesteśmy na Slowhop.

Jesteś tutaj gospodynią, przedsiębiorczynią. Co to dla Ciebie oznacza?
To nieustanna lekcja. I ogromna odpowiedzialność. Ale też wolność — nie taka instagramowa, tylko pełna wyzwań. Uczę się ufać sobie, podejmować decyzje i nie rozpływać się w cudzych oczekiwaniach. Moja ulubiona opinia w Google to "Staw jak staw". Słyszę często bardzo dużo ogromnie pozytywnych opinii o naszym miejscu, a taka prosta obserwacja… uczy dystansu. On jest potrzebny, żeby się nie wypalić. Prowadzę ten dom prawie od 10 lat. Czuję, że tu dojrzałam, dorosłam. Ogromnie pomaga bycie w społeczności gospodarzy Slowhop, to jest cudowna platforma równie pięknych miejsc, gdzie nie konkurujemy ze sobą, tylko się wspieramy. Na przykład większość wodnych roślin, które w czerwcu posadziłam w stawie są właśnie od innych współgospodarzy, z m.in. z Secyminki i Ptasich Szeptów.

Co to znaczy, że tutaj dojrzałaś?
Przede wszystkim nauczyłam się planować z wyprzedzeniem i czekać. Wcześniej działałam bardziej z dnia na dzień, a teraz umawiam remonty, duże inwestycje, np. w wodę z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, prace ogrodników czy sprzątania na miesiąc naprzód. Potrafię poczekać na dobre rzeczy. Chociaż to trudne. Umiem zdelegować to, co warto delegować. Umiem też w tym wszystkim zostawić przestrzeń na to, co niespodziewane. Goście, pogoda, czas, chaos. Uczę się z tym nie walczyć. Odpuścić. Nauczyłam się "nie stawać na rzęsach" i nie zajeżdżać samej siebie. Przynajmniej mniej, niż kiedyś a jeśli mi się zdarza, to robię to już z większą świadomością, że “świat się nie zawali”.

Jakie wartości są dla Ciebie najważniejsze jako gospodyni Stawu Otwartego?
Autentyczność, odwaga i troska. Chciałabym, żeby każdy, kto tu przyjeżdża, poczuł, że nic nie musi - że może po prostu być. Jakaś część mnie chciałaby, żeby to miejsce było perfekcyjne, ale nie jest i nigdy nie będzie. Tu się dzieje tyle procesów, w wodzie na dnie, w starych drewnianych belkach, które pracują. To jest jego siła. Chciałbym tego nie zmieniać i myślę, że to właśnie przyciąga ludzi, którzy to rozumieją i tego szukają. Nie wysmakowanego designu, tylko przytulności normalnego domu. Staram się to pokazać w ofercie na Slowhopie, w treściach na Instagramie czy Facebooku. Mam wrażenie, że się na tym polu rozumiemy z gośćmi. Nie ma nic gorszego, jak przyjechać do miejsca, które gorzej wygląda na żywo, niż na zdjęciach.

Czym dla Ciebie jest taki biznes? Kryje się za tym wyjątkowa historia.
Uważam, że w przypadku takich biznesów jak Staw, ale i Slowpresso... połowa to produkt, a połowa to ludzie. To też daje poczucie sensu. Że robię coś konkretnego, że to miejsce istnieje naprawdę – z moich decyzji, mojego wysiłku, wyrzeczeń mojej rodziny. Jestem blisko skutków swojej pracy. I to daje mi siłę. Lubię to po prostu.
Opiekuję się miejscem, które należy do moich teściów. Założył je wujek Jarek prawie dwadzieścia lat temu. Opiekuję się starym domem, który on tu przeniósł. Opiekuję się stawem, który on założył. Opiekuję się wodą i z roku na rok, to coraz większe wyzwanie, bo susza i ocieplenie dają się jej ogromnie we znaki. Zajmuję się też rezerwacjami i social mediami. Jestem stale w kontakcie z gośćmi. Staw wynajmuję na wyłączność, ponieważ ogromną wartością jest dla mnie niepracowanie w weekendy. Mam trójkę dzieci i bardzo ważne dla mnie jest, by umieć się odłączyć od telefonu. To trudne, ale walczę;)
Jednocześnie to wszystko musi zarabiać i mieć finansowy wymiar. Co też jest moim wyzwaniem. Tutaj nieocenione jest wsparcie i super podejście mojego teścia, który daje mi pełne zaufanie i cieszy się, że Staw tak “rośnie” oraz mojego męża, Marka, który dba, żeby spinały się wszystkie excele:) Tego jest bardzo dużo, a ja się cały czas czegoś uczę. Nigdy wcześniej nie myślałam, że będę widziała tyle o i bioremediacji mikrobiologicznej czy hydrogeologii na przykład:)! Wiesz, doszłam do punktu, w którym patrzę na te prawie 10 lat i już wręcz siebie podziwiam!
Goście mogą znaleźć w Twojej kuchni dobrą kawę, w tym Slowpresso. Czy to przypadek?
Nie. To była świadoma decyzja. Cały czas rozwijam kącik kawowy w "stawowej" kuchni. Szukam sposobów, żeby goście mogli sobie robić dobrą kawę i mogli to robić na wiele sposobów. Slowpresso znalazłam już kilka lat temu. Justyna Karamuz jest moją i mojego Marka znajomą. Bardzo nam się podobała jej ceramika i ten projekt.
Jest faktycznie prosty, a może zmienić poranek i to jak pijasz kawę. Uczy uważności – bo nie robisz kawy „na szybko”. Tylko naprawdę siadasz, czekasz. Myślę, że ktoś, kto tu zaczyna dzień ze Slowpresso, to odpocznie prawdziwie.




Dziękuję za rozmowę!
_____________________
→ Zobacz Staw Otwarty na Slowhop: https://slowhop.com/pl/miejsca/198-staw-otwarty.html
→ Instagram: https://www.instagram.com/stawotwarty/ ❤️